Naturalny olejek eukaliptusowy w buteleczce na tle liści eukaliptusa

Olejki eteryczne „jakości terapeutycznej” – nie daj się zwieść marketingowym sloganom

Jeśli interesujesz się aromaterapią lub naturalnymi olejkami, na pewno spotkałeś się z określeniami typu “Therapeutic Grade Essential Oil”, “Olejek klasy terapeutycznej”, “Grade A – Therapeutic” itp. Brzmi bardzo obiecująco – sugeruje istnienie jakiegoś oficjalnego certyfikatu czy normy potwierdzającej niezwykłą czystość i skuteczność olejku. Nic dziwnego, że klienci chętniej kupują produkty oznaczone taką etykietą, sądząc, że otrzymują coś lepszego niż zwykłe olejki eteryczne.

Ponieważ w Zielonym Klubie mamy olejki eteryczne, często się właśnie z takim pytaniem klientów spotykamy – czy nasze olejki na pewno są jakości terapeutycznej? I co my biedni mamy odpowiedzieć? Że nie ma czegoś takiego, że to zwykła bujda? Już się nieraz przekonaliśmy, że klient po usłyszeniu takiej odpowiedzi prędzej nas posądzi o niekompetencję niż nam uwierzy.

Prawda jest jednak taka, że termin “olejek eteryczny jakości terapeutycznej” to czysty wymysł marketingowy, niepoparty żadnym standardem naukowym ani regulacyjnym. To slogan, który powstał w latach 90. XX wieku jako chwyt reklamowy, a następnie rozpowszechnił się w branży, wprowadzając wielu ludzi w błąd. W żadnej uznanej organizacji standaryzującej (ISO, AFNOR, farmakopea) nie istnieje kategoria “therapeutic grade” dla olejków eterycznych. Nie ma też państwowego organu, który by nadawał taki certyfikat. Określenie to pojawiło się około 30 lat temu, prawdopodobnie za sprawą jednej z pierwszych firm MLM sprzedających olejki eteryczne.

Pojęcie „klasy terapeutycznej” zostało wymyślone przez sprytnych marketingowców, aby zasugerować istnienie podziału na olejki „terapeutyczne” i „inne”. W ślad za tą jedną firmą poszły inne – i wkrótce prawie każdy dostawca olejków zaczął zapewniać, że jego olejki są oczywiście „terapeutyczne”. Co ciekawe, nikt równocześnie nie sprzedaje olejków „nieterapeutycznych” czy „klasy B, C” – choć według tej logiki powinny takie istnieć. To pokazuje absurd sytuacji: wszyscy deklarują najwyższą „klasę”, bo sami ją sobie przyznają.

Slogan okazał się bardzo skuteczny sprzedażowo. Z punktu widzenia marketingu, określenie „terapeutyczny” brzmi znacznie bardziej przekonująco niż np. „najwyższej jakości” (które jest już oklepane). Dodaje prestiżu i sugeruje przydatność w lecznictwie. Konsumenci zaczęli aktywnie poszukiwać olejków z tym hasłem, sądząc, że rzeczywiście istnieje jakaś gradacja jakości. Sprzedawcy szybko zorientowali się, że trzeba „mieć terpeutyczne olejki” albo zniknie się z rynku – bo klienci pytają wprost: “czy wasze olejki są klasy terapeutycznej?”.

To trochę jak szukanie „świętego Graala” – ktoś wmówił odbiorcom, że taki Graal istnieje i teraz wszyscy go chcą. W rezultacie dziś niemal każda marka olejków – zwłaszcza na rynku amerykańskim – używa tego sloganu, choć nikt nie jest w stanie przedstawić niezależnego certyfikatu potwierdzającego tę „klasę”. Część firm poszła jeszcze dalej, tworząc własne pseudocertyfikaty, np. “CPTG – Certified Pure Therapeutic Grade” – brzmi poważnie, prawda? W rzeczywistości to zastrzeżony znak towarowy jednej z firm MLM, wewnętrzna deklaracja jakości, niemająca mocy urzędowej.

Istnieją standardy ISO i AFNOR, które opisują profil chemiczny niektórych olejków – np. ile dany olejek powinien zawierać procentowo głównych składników. Ale normy ISO/AFNOR nie dzielą olejków na lepsze czy gorsze – one po prostu definiują, co to jest prawdziwy olejek danego rodzaju (np. że olejek lawendowy musi mieć określony zakres linalolu i octanu linalylu). Są to standardy handlowe, ułatwiające producentom zachowanie powtarzalności. Nie mówią nic o „mocy terapeutycznej”. Czy olejek miętowy „klasy terapeutycznej” różni się od zwykłego olejku miętowego? Jeśli oba są czystym Mentha piperita spełniającym normę składu – absolutnie nie. Natomiast jeśli jeden z nich jest rozcieńczony albo zafałszowany syntetycznym mentolem, wówczas jest gorszej czystości. Ale taki olejek nie powinien być sprzedawany jako czysty olejek miętowy.

Niektóre źródła próbują dowodzić, że istnieją „różne klasy olejków: A, B, C, D”, gdzie niby tylko klasa A to ta „terapeutyczna”. Jest to fikcyjny podział, nieuznawany oficjalnie. Oczywiście można umownie stworzyć takie kategorie na użytek marketingu, ale nie stoi za tym żadna obiektywna procedura. Niestety, wielu konsumentów daje się na to nabrać. W efekcie spory kawałek rynku olejków bazuje na „wojnach” o to, czyj olejek jest „prawdziwie terapeutyczny”.

Czy olejek bez napisu „terapeutyczny” jest gorszy? Absolutnie nie. Wiele doskonałych jakościowo olejków (często od małych dostawców, producentów organicznych, destylarni rodzinnych) w ogóle nie używa tego określenia. Na etykiecie mają po prostu „100% czysty olejek eteryczny. Ich jakość może być wybitna – poświadczona chociażby popularnością wśród aromaterapeutów klinicznych. Z kolei olejek z wielkim napisem „Therapeutic Grade” może wcale nie być lepszy – bywały przypadki, że takie „terapeutyczne” olejki po przebadaniu okazywały się zawierać domieszki syntetyków lub nie zgadzały się z profilem, bo np. pochodziły z upraw GMO lub były pozyskiwane metodą rozpuszczalnikową (zamiast destylacji parą). Określenie marketingowe nie chroni przed nierzetelnością producenta.

Nie daj się zwieść sloganom typu „olejek eteryczny klasy terapeutycznej” – to chwyt marketingowy, za którym nie stoją żadne oficjalne standardy. Każdy czysty, prawidłowo otrzymany olejek eteryczny ma potencjał terapeutyczny, jeśli jest używany właściwie. Nie istnieje jakaś magiczna „pieczęć terapeutyczna”, którą mają tylko wybrańcy. Jeśli jakaś firma sugeruje, że tylko u nich dostaniesz „prawdziwie terapeutyczne” olejki, traktuj to z dużą dozą sceptycyzmu. To często element strategii marketingowej, która ma stworzyć aurę elitarności produktu. Tymczasem praktycy aromaterapii zgodnie potwierdzają: najważniejsza jest czystość i skład olejku, a nie nalepka z hasłem wymyślonym przez dział reklamy. Bądź świadomym konsumentem – dociekaj faktów, nie haseł. W aromaterapii liczy się natura i nauka, a nie marketingowy „certyfikat” bez pokrycia.

Podobne wpisy